zondag 21 september 2014

Magdalena 24

ostatni dom w kolonii kamienie
 
06 lipca 1425
Wczoraj, my dwoje po kolacji jak zgodziliśmy poszliśmy d posiadłości Kachlowi, który leżał po drugiej brzeg Bobru na zboczu góry. Duży biały dom było już widoczny od daleko, wśród wielu drzew owocowych. Ania wyjaśniła mi całe otoczenie, a do kogo należał jaki majątku. Ona znów złapał mnie za rękę i rozhuśtała go radośnie, jak gdybym miałem zwrócić znowu moją uwagę na nią. Kiedy odwrócił się w jej stronę, nie widziałem jej miny twarzy, patrząc w zachodzącego słońca, jej blond włosy lśniły w słońcu, a otaczają ją z aureolą. Prawie złapał mnie trochę pokoju religijnego, ale nagle wesoła Ania tańczyła wokół mnie i zaśpiewała piosenkę mnie nieznanej o młodego robotnik sezonowego, który miał kolejne dziewczyna w każdym mieście, ale wędruje dalej aż on znajdzie prawdziwe miłość. Cos takiego, jeszcze nigdy wczesny nie doświadczyłem. Jak małe dziecko tańczyła radośnie i beztrosko. Wyciągnęła obie ręce, i oboje kręciliśmy na zakurzonych drogach, burzliwe kręgi. Na początku myślałem, mam nadzieje ze nikogo nasz nie widzi, ale potem myślałem, że to po prostu miło oglądać jej w jej wesoła twarz, i przez tańczenie czuć całą jej ciała. Ponadto zaśpiewała kolejną piosenkę, która tez nie znalem, o ludziach biednych, którzy jednak są zawsze pogodny.
 
Na posiadłość Kachel przywitał natychmiast nas brata Ania, Merten. Był silny, duży i opalona przez słońce. Kiedy dał mi rękę na powitanie, skurczyłem się pierw. Nie pamiętam, ze  kiedykolwiek kogoś dal mnie tak potężny uścisk dłoni. Następnie wziął Ania delikatnie w rękach i uniosła lekki jak piórko, wysoko nad niego i pocałował ją w usta. Nie mogłem oderwać wzroku, Ania miała swoje ręki wokół jej starszy brat, trzymała go mocno i pocałowała go ponownie na długi czas. Potem odsunęła się z rękami na piersiach, i zsunął się powoli w dół
 
 
6 juli 1425                                                                                                                         Gisteren na het avondeten gingen we beide zoals afgesproken naar het landgoed van de Kachels,dat op de andere Boberoever, tegen een berghelling lag. Men zag het witte grote huis al van ver tussen de vele fruitbomen staan. Ania legde me de hele omgeving uit en wie de andere landgoederen toebehoorden. Ze had weer mijn hand beet gepakt, en slingerde hem vrolijk heen en weer, alsof ik weer mijn aandacht op haar moest vestigen. Als ik me dan weer in haar richting draaide, kon ik tegen de ondergaande zon inkijkend, haar gezichtsuitdrukkingen niet herkennen, maar haar blonde haren straalden in de ondergaande zon en omringden haar met een heilige krans. Bijna was een beetje, een kerkelijk gemoed over me gekomen, maar Ania danste plotseling vrolijk om me heen en zong een tot dan toe onbekend liedje over een jonge seizoensarbeider, die in elk stadje een ander schatje had, maar steeds weer verder trekt, totdat hij de ware vindt. Zo had ik het nog nooit meegemaakt. Als een klein kind danste ze vrolijk en zorgeloos. Ze reikte me beide handen en we draaiden beide op de stoffige weg, stormachtige rondjes. Eerst dacht ik nog, als ons nu maar niemand ziet, maar daarna vond ik het alleen maar leuk, Ania in haar vrolijke gezicht te kunnen kijken en via haar armen het dansen van haar hele lichaam te voelen. Daarbij zong ze een volgend lied, dat ik ook niet kende, over arme mensen, die toch steeds vrolijk zijn.
Op het landgoed van de Kachels begroette ons meteen Ania’s broer Merten. Hij was krachtig, groot en bruingebrand door de zon. Toen hij mij ter begroeting zijn hand gaf, kromp ik eerst ineen. Ik kan me niet herinneren, ooit zo’n krachtige handdruk te hebben gevoeld. Daarna nam hij Ania voorzichtig in zijn armen, en tilde haar licht als een veertje, hoog boven zich en kuste ze op de mond. Ik kon niet wegkijken, Ania had haar armen om haar grote broer geslagen, hield hem stevig vast en kuste hem nog een keer heel lang. Toen duwde ze zich met haar handen van zijn borst af, en liet zich langzaam omlaag glijden.     




Geen opmerkingen: