Marie-Louise
nie wycofała się za to od Wilhelmine. Była pewna, że z
wielką miłością pomoże jej pokonać ten kryzys. Poszła do niej
wcześnie rano, pomogła jej w zakupach i poprosiła ją o pomoc przy
narodzinach naszego dziecka. Pewnego dnia stało się jasne, że
Marie-Louise ma w sobie dwoje dzieci. Wtedy lód u Wilhelmine
wreszcie się złamał. Wzięła rzeczy, które już przygotowała na
narodziny jej dziecka, podarowała je Marie-Louise i spojrzała na
drugie dziecko, które dopiero miało przyjść, jakby to było jej.
Marie-Louise również grała tę rolę. Pozwoliła Wilhelmine
położyć dłoń na brzuchu i poszukać stóp dziecka. Wilhelmine
znów stał się całkowicie wesoły, a nasza trójka żyła w
napięciu przed porodem. Abraham znowu był na kilka tygodni na
dworze królewskim w Berlinie. Co tydzień pojawiał się długi list
i był zachwycony, gdy dowiedział się o psychicznym rozwoju swojej
żony.
Rozmawialiśmy kiedyś o imionach, które dzieci mogą otrzymać. Wilhelmina pomyślał „Nomen est omen”. Sprzeciwiłem się temu, ponieważ „omen”, omen przepowiednia, nie istniało coś takiego jak ludzkie przeznaczenie. To był czysty przesąd. Można podać podpowiedź z imieniem dziecka, którego przykład rodzice chcieliby znaleźć ze swoim dzieckiem. Marie-Louise chciała nazywać się Martin, gdyby był to chłopiec. Zawsze chciała, by jej dziecko przypominało wielkiego Marcina Lutra i uważała jego charakter za godną pościgu. Gdyby to była dziewczyna, mogłaby nazywać się Marcina. Lubiła też Ludwiga, imię często pojawiające się w rodzinie Zinsendorf. Gdyby to był chłopiec i dziewczynka, Marcin i Marcina byliby najlepszym rozwiązaniem, z życzeniem, aby oboje czuli się bardzo związani.
Kiedy skurcze zaczęły się pewnego ranka, natychmiast musieliśmy się śmiać, ponieważ był to 10 listopada, Dzień Marcina. Położna, która doradzała nam i pomagała w przygotowanie, szybko znalazła się na miejscu. Chciała brać pomocnika, ponieważ oczekiwano było dwójki dzieci. Wilhelmine energicznie to odrzucił. Chciała to przejąć. „Gdybym jako dziecko zrobił coś złego, chcę udowodnić, że jestem dobrym pomocnikiem porodowym i zrobić wszystko dobrze”.
Byłem szczęśliwy, że teraz mogła swobodnie mówić o swoim poronieniu. Położna chciała mnie wyprowadzić z pokoju, ponieważ poród nie był dla mężczyzn. Stanowczo temu zaprzeczałem, a Marie-Louise też chciała, żebym z nią został, niezależnie od tego, czy ta godzina będzie szczęśliwa czy okropna.
Rozmawialiśmy kiedyś o imionach, które dzieci mogą otrzymać. Wilhelmina pomyślał „Nomen est omen”. Sprzeciwiłem się temu, ponieważ „omen”, omen przepowiednia, nie istniało coś takiego jak ludzkie przeznaczenie. To był czysty przesąd. Można podać podpowiedź z imieniem dziecka, którego przykład rodzice chcieliby znaleźć ze swoim dzieckiem. Marie-Louise chciała nazywać się Martin, gdyby był to chłopiec. Zawsze chciała, by jej dziecko przypominało wielkiego Marcina Lutra i uważała jego charakter za godną pościgu. Gdyby to była dziewczyna, mogłaby nazywać się Marcina. Lubiła też Ludwiga, imię często pojawiające się w rodzinie Zinsendorf. Gdyby to był chłopiec i dziewczynka, Marcin i Marcina byliby najlepszym rozwiązaniem, z życzeniem, aby oboje czuli się bardzo związani.
Kiedy skurcze zaczęły się pewnego ranka, natychmiast musieliśmy się śmiać, ponieważ był to 10 listopada, Dzień Marcina. Położna, która doradzała nam i pomagała w przygotowanie, szybko znalazła się na miejscu. Chciała brać pomocnika, ponieważ oczekiwano było dwójki dzieci. Wilhelmine energicznie to odrzucił. Chciała to przejąć. „Gdybym jako dziecko zrobił coś złego, chcę udowodnić, że jestem dobrym pomocnikiem porodowym i zrobić wszystko dobrze”.
Byłem szczęśliwy, że teraz mogła swobodnie mówić o swoim poronieniu. Położna chciała mnie wyprowadzić z pokoju, ponieważ poród nie był dla mężczyzn. Stanowczo temu zaprzeczałem, a Marie-Louise też chciała, żebym z nią został, niezależnie od tego, czy ta godzina będzie szczęśliwa czy okropna.
Marie-Louise
trok zich daarom niet van Wilhelmine terug. Ze was zeker, dat ze haar
met grote liefde kon helpen, deze crisis te overwinnen. Ze ging ‘s
morgens vroeg naar haar toe, hiel haar met de inkopen en vroeg haar
om hulp bij de geboorte van ons kind. Op een dag werd duidelijk dat
Marie-Louise twee kinderen in haar droeg. Toen brak het ijs bij
Wilhelmine definitief. Ze pakte de spullen die ze al had voorbereid
voor de geboorte van haar kind en gaf ze aan Marie-Louise en
beschouwde het andere nog wordende kind zo, alsof het van haar was.
Marie-Louise speelde dit ook mee. Ze liet Wilhelmine de hand op haar
buik leggen en de voeten van haar kind zoeken. Wilhelmine werd weer
helemaal vrolijk, en wij drieën leefden gespannen naar de aanstaande
geboorte toe. Abraham was weer eens een keer voor enkele weken aan
het koninklijke hof in Berlijn. Elke week kwam er een lange brief, en
hij nam zeer verheugd kennis over de psychische wending van zijn
vrouw.
We
spraken een keer met elkaar over de namen die de kinderen konden
krijgen. Wilhelmina meende ‘Nomen est omen.’ Dat sprak ik tegen,
want ‘omen’, voorteken, voor het lot van een mens bestond
überhaupt niet. Dat was puur bijgeloof. Men kon met de naam van een
kind een hint meegeven, wat voor voorbeeld de ouders graag bij hun
kind zouden terugvinden. Marie-Louise wilde graag de naam Martin, als
het een jongen zou zijn. Zij wilde door haar kind steeds aan de grote
Martin Luther herinnerd worden en vond zijn karakter
nastrevenswaardig. Als het een meisje was kon ze Martina heten. Ook
vond ze Ludwig heel mooi, een naam die in de familie Zinsendorf vaak
voor kwam. Als het een jongen en een meisje waren, dan was Martin
en Martina de beste oplossing, met de wens dat beiden zich zeer met
elkaar verbonden zouden voelen.
Toen
de weeën op een morgen begonnen, moesten we meteen lachen, want het
was tien november, Martinusdag. De vroedvrouw, die ons tevoren bij de
voorbereidingen al met raad en daad had bijgestaan, was al snel ter
plaatse. Ze wilde nog hulp meebrengen, want er werden twee kinderen
verwacht. Wilhelmine had dat energiek afgewimpeld. Zij wilde dat
overnemen. ‘Als ik al als barende iets fout gedaan heb, zo wil ik
me nu als geboortehulp bewijzen en alles goed doen.’
Ik
was blij, dat ze nu zo vrij over haar miskraam kon spreken. De
vroedvrouw wilde me uit de kamer sturen, want een geboorte, dat was
niks voor mannen. Ik sprak dit heftig tegen en Marie-Louise wilde
ook, dar ik bij haar bleef, of dit uur nu gelukkig of verschrikkelijk
zou worden.
Geen opmerkingen:
Een reactie posten